Mariusz Szczygieł, Zrób sobie raj, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010

Zamiast wstępu

Marzyła mi się książka o moim ulubionym kraju bez napinania się. Żeby nie musiała odzwierciedlać, obiektywizować, syntetyzować.

Jestem niechlujnym czechofilem, ta książka nie jest kompetentnym przewodnikiem ani po kulturze czeskiej, ani po Czechach.

Nie jest obiektywna.

Nie rości sobie pretensji do niczego.

Jest wyłącznie o tym, co mnie zafascynowało przez ostatnich dziesięć lat, od kiedy pierwszy raz przyjechałem do tego kraju. Jest notatką z lektur i ze spotkania z ludźmi, których chciałem tam spotkać. […]

Mówiąc w skrócie – jest to książka o sympatii przedstawiciela jednego kraju do innego kraju.

Może jest jeszcze o czymś, ale to już zostawiam Państwu.

Coming out

Kiedy przez kilka minut przeżywamy odrobinę wspólnej przyjemności, od razu widać, czym dla nas, czechofilów, są Czechy.

Są jak deser, jak bita śmietana, jak polewa czekoladowa, której nie sposób się oprzeć.

Są tą częścią naszej osobowości, której nie mamy. Tęsknimy do niej, szukamy, ale w Polsce z wielu powodów nie możemy znaleźć.

Są jak kobieta dla drag queen.

Każdy z nas ma zaraz w głowie jakiś czeski dowcip, scenę z filmu lub zachowanie, które przytacza na dowód tego, jak Czesi się od nas różnią.

Ja pieszczę wspomnienie znad pisuaru (na stacji metra Plac Republiki w Pradze). Gdy podniosłem wzrok na ścianę, na wyblakłej, niebieskiej naklejce, przyklejonej tu jeszcze w ubiegłym wieku, widniał napis: PIELĘGNUJCIE PRZYPADKOWĄ ŻYCZLIWOŚĆ I PIĘKNE CZYNY POZBAWIONE SENSU.

Żeby jednak nie ulec (łatwej u mnie) skłonności do mitologizowania i idealizacji, użyję teraz poglądu Oscara Wilde’a, że najbardziej nie lubimy ludzi, którzy mają takie same wady, jak my.

A więc dlatego uwielbiamy Czechów.

Bo to naród, który ma zupełnie inne wady.

Zapaliło się łóżko [Egon Bondy]

W powieściach Karela Čapka każdy bogaty Żyd nazywa się Bondy. Więc w ramach protestu ja, Aryjczyk, przyjąłem to nazwisko. I do dzisiaj się go trzymam.

Gdy wszyscy pisali: „Z ust do ust leci / Imię, co jak słońce nam świeci / Imię, co słońcem się zaczyna / Imię Towarzysza Stalina” lub „W krainie socjalizmu nikt się nie martwi / oto jest linia naszej partii”, Egon Bondy pisał tak: „Z delikatną ostrożnością pierdzę, żebym się nie zesrał”.

Potem krytycy określili to jako sposób manifestacyjnego oderwania się od kultury oficjalnej, naznaczonej konformizmem.

[Vladimir Borecký:] „Podstawowe cechy fekalizmu (primo: Wszystko jest gówno warte, ergo secundo: Na wszystko się mogę wysrać, ergo tertio:/ Wszyscy mi mogą wylizać dupę), mogą brzmieć w swojej jawnie koprofabicznej formie jako wtórne i niezbyt innowacyjne. Ale w konkretnym okresie historycznym, kiedy były rozumiane jako antyteza rewolucyjnego optymistycznego światopoglądu partii rządzącej, mogły być zakwalifikowane w swojej antyspołecznej, antypaństwowej wymowie i kontrrewolucyjnej konsekwencji jako czyn zagrażający państwu i sprzyjający jego demontażowy.

Fekalizm eliminuje przemiany rewolucyjne i rozwój oraz własność środków produkcji, skupia się zaś na rozwoju stosunków międzyludzkich, które można zilustrować fekalistycznym obrotem srania. I tak epokę monarchii charakteryzowano jako stan, gdzie jeden srał na wszystkich, jednak rewolucja przyniosła zmianę: teraz wszyscy srali na jednego. Aż doszło do stanu współczesnego, kiedy wszyscy srają na wszystko. Z tego wywodzi się pesymistyczna prognoza, w której nie brakuje marksistowskiego wyczucia ekonomii, ale która stoi w przeciwieństwie do oficjalnie deklarowanej optymistycznej wizji komunizmu. Po zwycięstwie komunizmu na czarnym horyzoncie spotykają się dwie ostatnie żyjące ludzkie istoty. Jedna z nich zwraca się do drugiej z prośbą: «Nie pożyczyłbyś mi gówna, żebym mógł się wysrać?»”.

W utworze Do dupy Bondy pisał:

„Wszystko do dupy przyjaciele / i w dzień powszedni i w niedzielę / Tylko filmowcy z Kraju Rad zgodnie z nauką widzą świat”.

Vodseďálek ogłosił (ale po cichu), że jest to nowy gatunek poezji: poezja rozpaczliwa.

Pisałem o tym w poprzedniej książce, ale muszę powtórzyć, że najsłynniejszy hit Bondy’ego w wykonaniu Plastikowych brzmi (w udanym polskim tłumaczeniu) tak: „Wczoraj rano przy niedzieli strasznie jajca mnie swędzieli”.

Swoją analną fiksację tłumaczył ateistycznym i alternatywnym przejawem swojej religijności (powoływał się na Freuda), kiedy klozet staje się rodzajem świątyni czy ołtarza.

[E. Bondy:] „Nie jestem słaby – wybuchnąłem. – Nie jestem słaby, nawet gdybym łaził na czworakach. Mam dość tego nieustającego poniżania, którym Bóg podobno raczy nas uszczęśliwiać. Gdyby tak Bóg mógł być wyklęty – nie tylko przeklęty, co niczemu nie służy, ale konsekwentnie usunięty, anihilowany, zabity – gdzie bym wtedy był! Bowiem nie tylko mnie niszczy już trzynaście lat każdą prostą biologiczną przyjemność z życia, lecz także dla wszystkich byłaby to ulga, ściągnięcie jarzma, które waży tyle, że nie mamy siły wstać z kolan. Truizmem jest już powtarzanie, jak to dla takiej, stworzonej przez ludzką głupotę kreatury przelało się więcej krwi i było zamęczonych więcej ludzi, niż umarło śmiercią naturalną”.

[E. Bondy o Jezusie:] „Gdyby dożył osiemdziesiątki, tobyśmy chociaż przez chrześcijaństwo nie ucierpieli”.

Na nowe czasy Egon Bondy najpierw narzekał tak:

„Najgorzej jest rano i wieczorem / i w dzień / Kiedy śpię można wytrzymać” (ZIMA 1992).

Na pytanie dziennikarza, czy tym samym ich nie krzywdził, mówi: „Zaraz, jeśli ci ludzie naprawdę mieli zamiar odbudowywać u nas kapitalizm, było mi obojętne, czy spotka ich jakaś krzywda”.

Zmarł 9 kwietnia 2007 roku. Jego piżama zapaliła się od papierosa kiedy zasnął.

Artykuł o jego śmierci zatytułowano Śmiertelny papieros w łóżku Bondy’ego. Pod informacją dodano „linki związane z tą wiadomością”:

„Łóżka – szeroki wybór on-line”.

„Szukacie łóżka czy materaca? Tysiące ofert tutaj!”.

„Raj łóżek”.

Pod nieobecność pana Hrabala

I to oszustwo Hrabala na temat życia (przecież dobrze wiemy, że mało co jest naprawdę piękne) jest piękne.

Co więcej: to oszustwo jest nam potrzebne. Pożądają go zwłaszcza Polacy, którzy na świat patrzą ze swoją wadą wrodzoną, bo w jednym oku siedzi nam etos, a w drugim patos.

Patrzenie na księżyc. Nikt oczytany, naoglądany nie powie, że patrzenie na księżyc jest piękne. […] A pan Hrabal by się tym nie przejął. On widzi rzeczy w zachwycie.

„Wszystko, co spotykam, jest silniejsze niż ja. Muszę potem dojść do siebie, oprzytomnieć. Nie tylko ludzie tak na mnie działają, ale choćby i księżyc w pełni, nie jestem w stanie na niego spojrzeć, najpierw muszę na niego popatrzeć w lewo, potem w prawo, i dopiero wtedy, przejęty do głębi, spoglądam mu w oczy, i za chwilę przymykam powieki, tak jakby spojrzała na mnie piękna kobieta, o której wiem na pewno, że gdyby tylko mnie zagadnęła, zaraz zacząłbym mówić od rzeczy. Z trudem dochodzę potem do siebie”.

W gospodzie, gdzie sławne piwo wytwarza się od 1499 roku, gdy goście nie znają czeskiego, nie są w stanie zorientować się, że kelnerzy przemawiają do nich pieszczotliwie: „Piwko dla ciebie, głupolu, kretyniątko ty jedne…”

W kawiarni, która mieści się w pałacu zbudowanym przez dziadka prezydenta Havla – naprzeciwko wiszącego u sufitu świętego Wacława – do dwóch wypitych win doliczyli trzecie. Na protest gościa barman odpowiedział: „Podlibte nám prdel”. (Gość nie znał czeskiego, ale zapisał sobie to zdanie, żeby sprawdzić, co to znaczy. A znaczy: „Niech nas pan w dupę pocałuje”).

Więc od kiedy sławię Pragę, takich informacji od zrobionych w konia cudzoziemców mam setki.

I to nie są incydenty, proszę państwa! To już jest przemysł!

Mnie zrobili na szaro w centrum z siedem razy. Ani razu za to nie zdarzyło mi się być oszukanym na Żiżkowie, gdzie niby jest więcej spelun. Od strony psychologicznej to rozumiem. Nawet w kraju, którego mieszkańcy uchodzą w zbiorowej świadomości Europy za ludzi o gołębich sercach, agresja podlega niezmiennemu prawu hydrauliki. Musi gdzieś wybić otwór i wypłynąć. Nawet w społeczeństwie, które stworzyło urocze zdrobnienie od słowa „spokój” [„spokój” to klíd, ale jest też klídek], a uporczywym jego powtarzaniem w różnych sytuacjach przydaje stanowi spokoju szczególnego znaczenia.

Jednak nawet w spokoiku i nawet wśród ludzi, którzy rzadko podnoszą głos (więc kiedy ktoś wydziera się na czeskiej ulicy, najprawdopodobniej jest Anglikiem, Włochem lub Polakiem), agresja nie może nie istnieć. A że jest aktorką, potrafi wcielić się w różne postaci i tak oto w jednej z nich objawia się w praskich knajpach.

(Znam jej aktorstwo, bo mój psychoterapeuta udowodnił mi, że jestem bardzo miły i to też może być agresja. Potrafię nawet strzelać z karabinu miłości).

Doszedłem do wniosku, że na te wypadki w lokalach gastronomicznych Pragi brakuje mi spojrzenia pana Hrabala. Bo na pewno zauważyłby w nich jakąś cudowność.

Jakie zastosowałby kłamstwo, żeby omamić nas, że te oszustwa to nie oszustwa, tylko piękne zdarzenia w dziedzinie stosunków międzyludzkich?

Po obu stronach okna

Czesi, w przeciwieństwie do Polaków, wciąż jeszcze wykazują minimum zaufania do świata. Zostawiają więc nadal bez większego lęku swoje domowe numery i adresy w książkach telefonicznych. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale naprawdę nie wykazano, żeby od tego zwiększała się liczba morderstw i włamań.

Na ślub panny Gieni z Jezusmarią w 1926 roku Alfons Mucha podarował jej portret. Uchodził wtedy za najsłynniejszego czeskiego malarza na świecie, a w dowód uznania, po powstaniu państwa w 1918 roku, poproszono go o zaprojektowanie pierwszych czechosłowackich banknotów. Uwiecznił na nich swoją żonę Maruškę (na stówce) i córkę Jarkę (na dziesięciokoronówce), co mi się bardzo podoba, bo to kolejny przykład, jak kultura czeska nie napina się. Gdy córka dorosła, ulokował ją na pięćdziesiątce.

Dzięki Bogu, powiedziałem, na co pan doktor odparł, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego, ważna jest specjalna pęseta. Jak już tak miło nam się rozmawia o religii, dodałem, to może powiedziałby mi pan doktor, co się mówi po czesku, kiedy człowiek robi znak krzyża. Przyjeżdżam tu tyle lat, a jeszcze tego nie ustaliłem. Weterynarz otworzył szeroko usta, jakbym mu wyssał całe powietrze z gabinetu. Nie mam pojęcia, odparł po chwili, nigdy nie wykonywałem takiej czynności. Ale czeka tu jeszcze jedna pani, może ona wie, jak się po czesku przeżegnać. Zapytaliśmy, pani zadzwoniła nawet do koleżanki na Smíchov, niestety – też nie wiedziała. Ja to dla pana ustalę, obiecał doktor, tylko proszę mi dać kilka dni. Właściwie może w moim wieku dobrze by było znać te magiczne formułki, zastanowił się głośno.

Być może Jaroslav Seifert to jedyny noblista świata, który zawdzięcza Nobla sprzątaczce.

„Gdy byłam uczennicą – powiedziała mi niedawno [Helena Teigová vel Stachova] – uchodziłam za dziewczynkę bez poczucia humoru. A kiedy po pięćdziesięciu latach spotkaliśmy się z kolegami z gimnazjum, panowie byli zdziwieni, że jednak je mam. Skąd? Powiem ci jedno, kiedy człowiekowi zostaje już mało czasu, ma więcej poczucia humoru, bo inaczej by tego nie wytrzymał. I to jest naprawdę smutne”, zakończyła.

[…] z kategorii: jeśli nie jest zmyślone, to mogło zdarzyć się tylko w Czechach […]

Fotograf czeski [Jan Saudek]

Sześćdziesięciosiedmioletni Jan Saudek (…) siedzi na skórzanej kanapie w okularach przeciwsłonecznych i czerwonej koszuli. Wygląda na pozera, ale zaraz wyjaśnia, że gdyby nie farbował włosów, nie miał okularów i nie ubierał się na czerwono, byłby brzydki, stary i nijaki.

– Wyglądałbym jak nikt, bez wyrazu, mówi.

– Nie ma fotografa na świecie, który by mnie nie znał, ale prezydent tego kraju, Havel, zupełnie mnie ignoruje./ Jednak mam powody, by się cieszyć. Jestem zdrowy, mam przyjaciół, dach nad głową, dostałem od Francuzów order, mam co jeść, ale szczęśliwy nie jestem. Zawsze znajdę coś, co mnie martwi. A to, że mój sukces nie jest dość wielki, a to, że ja nie jestem dość wielki (w przeciwieństwie do Ciebie)…

– Masz na myśli wzrost?

Oscyluję między dobrem a złem. Między kiczem a niekiczem, między pornografią a pięknem. Chętnie robię z siebie idiotę, jednak nigdy nie myślałem o pieniądzach. One przychodziły na końcu. Nie myśleć o pieniądzach – tak można stworzyć wartościową rzecz.

[przypis:]

Kiedy w sierpniu 2010 roku w archiwach czechosłowackiej Służby Bezpieczeństwa szukałem śladów po przesłuchaniach modelek Jana Saudka (nie udało mi się znaleźć), trafiłem na notatkę z marca 1978 roku. Funkcjonariusze tajnej policji zanotowali, że rezygnują z pomysłu pozyskania fotografa do współpracy ze względu na to, że w ich ocenie jest całkowicie niepoważny. Zapisali, że jego niski wzrost jest niewątpliwym źródłem jego kompleksu i to powodowało, że podczas całej rozmowy kandydat na współpracownika starał się zachowywać bardzo męsko. „Stara się być facetem z jajami” – zanotowali.

Zacząłem się ostatnio podejrzewać, że jestem ukrytym homoseksualistą i tak naprawdę skrycie nienawidzę kobiet. Przecież ja nie mogę patrzeć na kobietę, jeśli się nie upiję.

– A może pana zapytać, z iloma kobietami spałeś? Rzeczywiście było ich tysiąc?

– Nigdy nie odpowiadam na to pytanie. Albo… odpowiem. Odpowiem tak, jak odpowiedział raz mój brat. „Niech policzę – mówił i zaczynał liczyć na palcach: – jedna, dwie, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem…, no tak, osiem…set”.

(„Saudek nie zatrzyma się przed niczym” – napisano. Na jednym ze zdjęć wisi między dwiema obnażonymi kobietami, jak Jezus na krzyżu między złoczyńcami. Na innym – ustawia nagą kobietę w pozycji ginekologicznej do obiektywu, sam też jest nagi, dorysował sobie jednak aureolę na głowie. A więc święty – stwórca – formuje kobietę).

– Bo od trzydziestu lat ustawiasz swoje modelki pod ścianą. Odrapaną i brudną. Czy twoja ściana może być z murowanego baraku w hitlerowskim obozie?

– Cholera!

– Co się stało?

– Jeszcze chyba nikt o mnie tak nie napisał. Tak! Tak może być!

(Saudek znów podskakuje na kanapie).

– Stawiasz kobiety i mężczyzn pod zniszczoną ścianą, bo ona jest twoim estetycznym mikrokosmosem, zakodowanym w dzieciństwie.

– Tak rzeczywiście może być! Ale ta ściana przyszła do mnie sama, nieświadomie ją stworzyłem kilkadziesiąt lat temu. […] Tyle czytałem o podświadomości i nie przyszło mi do głowy, skąd jest moja ściana.

(Saudek zawsze mówi otwarcie. Kiedy spytano go, czy zna się z prezydentem, odparł – i to w największym czeskim dzienniku – że owszem, za komunizmu mieli wspólną kochankę. Minęli się raz na schodach, Saudek wchodził do jej mieszkania, a Havel schował się za windą. W poważnym cyklu czeskich Rozmów na koniec wieku Jan Saudek oznajmił: „Chciałbym być kobietą!”. Tak jak Hrabal, Saudek nie ma zahamowań, by mówić szczerze na własny temat.

– Na przykład mówisz, że wielu rodzicom bicie dzieci zastępuje seks, bój się Boga!

– Zobacz niektórych ojców, gdy biją swoje córeczki. Policzki im czerwienieją, głos staje się przerywany, oddech przyspieszony. „A masz, a masz, a masz, a masz, a masz, a masz, a masz, a masz…! No. Teraz już będziesz grzeczną dziewczynką…” – i następuje uspokojenie. To zawsze był substytut seksu.

Naród z kodem do domofonu [Praska Wiosna, aksamitna rewolucja, antypatos]

Wojna i wytrysk

Jaki przekaz na temat Czechów otrzymałby przybysz z kosmosu, kiedy obejrzałby najsłynniejszy na świecie film czeski Pociągi pod specjalnym nadzorem Jiřiego Menzla według opowiadania Hrabala?

Akcja dzieje się w czasie II wojny światowej na dworcu kolejowym, gdzie członek ruchu oporu, starszy dyżurny Całusek przystawia pieczątki na nagich pośladkach dziewczyny. Główny bohater Miłosz Pipka ma dokonać aktu dywersji i rzucić bombę na przejeżdżający niemiecki pociąg. Rzeczywiście, na końcu filmu ją rzuca. Jednak wielkie porzuciło tu pretensję do wielkości. Naczelnik stacji rozmawia ze swoimi grzybami, dyżurny Całusek spokojnie kolekcjonuje erotyczne przeżycia, a Miłosz Pipka usiłuje zostać mężczyzną, co znaczy: opanować swój największy problem. Bo ważniejszy od II wojny światowej jest dla niego przedwczesny wytrysk.

O rzuceniu bomby widz dowiaduje się jakoś między wierszami (raczej między klatkami taśmy), bez celebrowanych knowań, bez napięcia, właściwie pojawia się w filmie jeden powierzchowny instruktaż, jak ją rzucić i tyle. Tak jakby (napisał pewien czeski eseista) nie chodziło o niezwykły czyn, ale o jeden wygłup między innymi wygłupami.

„Czesi są mistrzami pacyfizmu, ale to nie znaczy, że brakuje in honoru”.

W ciągu następnych lat kilka razy mówiłem moim czeskim znajomym, że strasznie mi głupio, że Polacy u boku Sowietów w sześćdziesiątym ósmym…

– Właściwie to powinienem was szczerze przeprosić – powiedziałem do czeskiej nauczycielki, czeskiego menedżera, czeskiego mistrza telewizyjnej sztuki kulinarnej i czeskiej pisarki.

Drzwi do czteropiętrowego czynszowego domu z lat trzydziestych, gdzie wynajmowałem kilka razy mieszkanie, otwierają się, jak wiele takich, na kod w domofonie. […] Ten kod do drzwi to: 1936*.

Raz go zapomniałem i starszy pan z góry podpowiedział mi, jak zapamiętać go na zawsze.

– Proszę pomyśleć, że 1968 i gwiazdka to sowiecka gwiazda podczas inwazji na Pragę, w sierpniu sześćdziesiątego ósmego…

Oglądaliśmy zdjęcia na wernisażu w Budapeszcie (17.11.2009). Czesi w Czeskim Centrum pokazywali Węgrom, jak wyglądała u nich aksamitna rewolucja w 1989 roku. (…) Niewysoki mężczyzna w szarym garniturze miał około pięćdziesiątki, siwiał już. Stał przed ścianą z fotografiami i opowiadał zebranym, że przedstawiają one jeden z najważniejszych momentów w historii Czechosłowacji. Nagle pokazał na jedno zdjęcie i powiedział:

– A tę grupę manifestantów widziałem osobiście.

– Pan stał tam w środku?

– Nie, ja tylko przejeżdżałem obok tramwajem. (…)

Co chcę powiedzieć?

Przecież ten mężczyzna mógł po dwudziestu latach utrzymywać, że wyszedł z tramwaju i też obalał ustrój. Mógł opowiadać, że skoro motorniczy nie otwierał drzwi, sam je otworzył i wyskoczył (co to za sztuka otworzyć samemu drzwi tramwaju?). Mógł powiedzieć, że szybko wrócił dwa przystanki pieszo i stał już z dwutysięcznym tłumem w nocy. Mógł nawet dodać, że zaraz po wydostaniu się z tramwaju dopadło go dwóch uzbrojonych milicjantów w maskach z pleksiglasu i dostał pałą. Mógł skromnie odnotować swój udział w zdobywaniu wolności albo odmalować go z rozmachem.

A on – on, nie – że tylko przejeżdżał tramwajem”.

96

Każdy naród ma jednak potrzebę patosu i każdy naród ma jednak potrzebę bohatera.

Obie te potrzeby zaspokaja Cechom hokej.

Jednak potrzebę patosu i potrzebę bohatera ma nie tylko naród. Obie te potrzeby ma też opera. Powstał więc pomysł, aby wystawić w Teatrze Narodowym w Pradze operę o hokeju.

Kiedy szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego zakładał Czechom na szyje złote medale, zobaczył na końcu Milana Hniličkę bez hokejowego rynsztunku, w samym dresie, z chorągiewką w dłoni. Uznał, ze to kibic, który zaplątał się przez przypadek na lodowisko, i pominął go w dekorowaniu.

Znów kultura czeska niby wychodzi naprzeciw zdrowej społecznej potrzebie, lecz odpowiada na nią wizją bohatera niewydarzonego. Patetyczne odpatetycznia, bohaterskie odbohaterszcza.

Czy mógłbym nie wierzyć? [Bóg, wiara, ateizm]

Czy mógłbym nie wierzyć w Boga? – studenci Polskiej Szkoły Reportażu spytali o to młodych Polaków, którzy wstąpili do partii Prawo i Sprawiedliwość (maj 2010):

„Ktoś kiedyś powiedział, że największe katusze przeżywa ateista, gdy czuje wdzięczność, a nie ma komu podziękować”.

„Życie bez wiary w Boga to życie samotne i puste, jakbyś nie miała wnętrza, jakbyś była głodna, ale nigdy nie mogła się najeść. Dla mnie tak właśnie wygląda życie bez wiary”.

„Wiara może uchronić człowieka przed negatywnymi skutkami cywilizacji”.

„Brak Boga to brak celu”.

„Nie wyobrażam sobie życia bez Boga. Wyobrażam sobie, że człowiek, który tego nie ma, jest przestraszony. Tym, co się stanie po śmierci, i tym, jak wygląda jego życie”. 

JAK SIĘ PAŃSTWU ŻYJE BEZ BOGA? [Bóg, wiara, ateizm]

– Co to jest?

– Jezus na krzyżu. Srebrny! Babcia mi dała.

– I ty zamierzasz tego trupa nosić?!

– Ale on jest ładny!

– Tylko że nieżywy. Babcia ci nie mogła dać Buddy? Przynajmniej jest weselszy. No i jak można nosić nieboszczyka?! Aż mi ciarki przechodzą po plecach.

– Ale on mi pasuje do bluzki.

Ta scena – ilustrująca niczym nieskrępowany stosunek Czechów do sacrum – podsunęła mi pomysł, żeby zbadać, jak im się żyje bez Boga. Ciągle przecież słyszę: „Jesteśmy najbardziej zateizowanym narodem świata”.

Tylko jedna trzecia przyznaje się do jakiegoś wyznania. […] Dwie trzecie społeczeństwa/ deklaruje ateizm, ale ocenia się, że może tylko jeden procent Czechów to świadomi ateiści, odrzucający istnienie Boga, o którym coś wiedzą.

Nieprzypadkowo w Czechach można usłyszeć: „Wierzę w ateizm”.

Poprosiłem polskich katolików, aby zadali pytanie niewierzącym w Czechach.

„Jak się państwu żyje bez Boga?”

– Normalnie –

Przy okazji przypomina, że liczba aborcji w Czechach spadła przez dziesięć lat o osiemdziesiąt procent. Bo upowszechniły się środki antykoncepcyjne. Kiedy jej mała Anička spytała, patrząc na krzyż, co to za pan tu wisi, powiedziała jej, że tak jak w zamkach mieszkają królewny, tak w kościołach mieszka Pan Jezus. I że to jest taka bajka. Niektórzy dorośli w nią wierzą. – Szczerze mówiąc – wyznaje Eva – dorosłemu też inaczej bym nie umiała wyjaśnić.

– Całkiem fajnie –

Milan uważa, że Czesi nie mogą przyjąć żadnej religii, bo są zbyt dużymi indywidualistami. Co trzy miesiące oddaje honorowo krew. – Ja też mogę być kiedyś w potrzebie – tłumaczy. Denerwuje go gdy Polacy, z którymi się styka, usiłują go przekonać, że jeśli nie wierzysz, to nie wyznajesz wartości.

Podkreśla, że Czesi nie znają tabu. – Czech nie może żyć bez dowcipu. Jak tylko umarł Jan Paweł II, jeden tygodnik wydrukował rysunek: konklawe, jakiś kardynał krzyczy, że teraz na papieża kardynał Pedofillini!

– Nie do końca bez Boga, coś tam przecież istnieje –

– Córeczce tłumaczę, że Jezus rzeczywiście istniał, ale czy to był Syn Boży, jest nam to obojętne. Najważniejsze, że był przykładnym człowiekiem – mówi.

– Przyjemnie –

Śmieszy go podejście wielu Polaków (w biznesie poznał ze stu), że nie mając katolickich zasad, nie można być dobrym człowiekiem.

– Lżej niż z Bogiem –

Skoro Vidlákowie nie wierzą, to nie znaczy, że nie czerpią z chrześcijańskiej tradycji. (– Przecież żyjemy według Dekalogu).

Jak ja się bałam kary z nieba za porzucenie pacierza… – opowiada. Alexandra i Petr pilnują się, żeby nie przenosić na dzieci żadnego irracjonalnego strachu. Uważają, że mówienie dziecku: „Bozia się na ciebie pogniewa” jest nie do przyjęcia, tak się wpaja lęki na zawsze. – My nie mówimy: „Nie bij go, bo nie pójdziesz do nieba”, tylko „Bo nie pójdziesz jutro do przedszkola”, bo one bardzo lubią do przedszkola chodzić – żartuje Petr.

– Jak bez tyrana –

Mimo tak znacznej sekularyzacji życia, wartości, które wyznają Czesi, niewiele różnią się od wartości wyznawanych w krajach religijnych.

„Koniec chrześcijaństwa nie oznacza więc końca świata” – napisał autor tekstu w zbiorze rozpraw dla ewangelickich duchownych, który analizował im te badania.

Pytania od wierzących z Polski

„Jeśli zawiodą cię wszyscy ludzie, do kogo się zwrócisz?”.

„Jeśli nie ma życia po śmierci, a po nim ani kary, ani nagrody, to jaki jest sens bycia dobrym?”.

Ondřej: – Czy te pytania wymyślała jakaś stara babcia? Być dobrym, bo inaczej kara po śmierci? Być dobrym ze strachu przed Bogiem? Uważam, że im jesteś lepszym człowiekiem, tym twój pobyt tutaj jest bardziej do wytrzymania.

W Czechach najważniejsza jest pohoda. Słowo bardziej przydatne niż „ideologia” czy „honor”. Pohoda to dobry nastrój, spokój, pogodne usposobienie, przytulność miejsca, bezkonfliktowe związki. Słowem, nie robić ludziom i sobie przykrości. Pohoda lubi piwo.

– Ta cała pohoda jako dominująca część czeskiej kultury mnie denerwuje – mówi Balabán. – Nie wierzę w nią. Kiedy brakuje Boga, zaśmianie lęków jest bardzo przydatne. Tylko że to nie pozwala zbliżyć się do tego, co w nas przykre. Żarty, hece, ironia mają spowodować duchową homeostazę. Że tak naprawdę wszyscy jesteśmy fajni.

– A może Czesi sobie stworzyli kulturę jako prozac? – zastanawiam się.

– Ale przecież prozac to ucieczka od prawdy.

W najbardziej ekstremalnym odcinku komiksu [Zielony Raoul] prawicowy poseł Pavel Tollner – znany przeciwnik rejestracji związków homoseksualnych – odbywa stosunek z Jezusem Chrystusem. Dwaj studenci wydziału teologii zaskarżyli twórców komiksu do sądu o obrazę uczuć religijnych, ale nic z tego nie wynikło.

Czeska kultura nie lubi wzniosłości i patosu.

Jak zauważył przed wojną krytyk Vojtěch Jirát, „mały czeski człowiek” albo nie dorósł do patosu, albo go „przezwyciężył” i patrzy nań ironicznie.

Ankieta nie jest reprezentatywna, ale można zaryzykować pewną tezę. Otóż prawdopodobnie jakąś część konsumentów kultury bawi gra symbolami katolickimi – lecz ich postawa nie ma nic wspólnego z brakiem szacunku dla najważniejszych w tradycji chrześcijańskiej postaci i wartości, które ze sobą niosą.

(Dlaczego dla najważniejszych? Bo głównie o takich słyszeli).

Słowem, udział w literackiej czy satyrycznej grze nie wyklucza podziwu dla prawdziwej świętości.

Metafizyka, jaką proponuje w swojej poezji [Adam Georgiev], jest mroczna i gotycka, a Bóg w jego wierszach nie chce być wynajętą przez ludzi maszyną do wytwarzania dobra.

Natálie Kocabová, nim napisała swoją powieść, stworzyła wiersz, w którym Bóg ćpa.

Jan Balabán: – Kościół w Czechach musi stawić czoło totalnemu brakowi zainteresowania.

Opinie są różne: hierarchia kościelna jest zmuszona teraz zachowywać się jak własna agencja PR; Kościół w Czechach już tylko przymila się do narodu; rozpaczliwie szuka ratunku, żeby nie przestał istnieć.

Pytania z Polski – ciąg dalszy

„Jaki jest dla ateisty sens cierpienia?”.

„Czy boisz się śmierci?”

bez wiary katolickiej jest lepiej, bo nie boję się, że nie będę zbawiona.

– A skąd się w pani dobro bierze, jeśli nie z Boga?

– Ja staram się być dobra, bo mi się to opłaca.

Łapię powietrze

Albo idę, gdzie dzika przyroda – tam jest siła. Tam tego Boga czuję! Być na łonie natury i być, o, takim malutkim, to lubię.

Chcesz rozśmieszyć Boga?

[…] nasz naród [Polska] do życia nie potrzebuje na przykład autostrad i dlatego prawie ich nie mamy. Nasz naród do życia potrzebuje nieszczęścia. Dopiero, kiedy pojawia się nieszczęście – nieudane powstanie warszawskie czy inna klęska – jesteśmy kimś. Krzywda nas wywyższa ponad inne narody. Polska kultura jest kulturą nekrofilską. Śmierć powoduje uszlachcenie człowieka. Wiele lat w historii Polski walczyliśmy o swoją niepodległość i ciągle umieraliśmy za ojczyznę. Polacy są więc lepsi w celebrowaniu pogrzebów i klęsk niż sukcesów.

Moja życiowa filozofia, którą powoli wypracowuję, to: nie mieć żadnych oczekiwań.

Wytwórnia śmiechu [Halina Pawlowská]

Chciałem poznać najzabawniejszą kobietę w Republice Czeskiej. Frapowało mnie, skąd się bierze w niej zabawność.

Co tydzień, przez osiem lat, prowadziła w Czeskiej Telewizji talk-show Bananowe rybki. Raz rozmawiała w cyklu „Jak przeżyć… (męża, Wigilię, teściową, swoje gorsze ja, diety, dobre wspomnienia i tym podobne)”, innym razem „Jak wykorzystać… (męża, Wigilię, teściową, gorsze ja…)”.

W Czechach nie sprzedał się dobrze (to znaczy tak, jak by mógł) Dziennik Bridget Jones.

Dlaczego? Odpowiedź jest jedna: bo była tam już Pawlowská.

Pisze bestsellery. (Dwanaście tytułów, milion sprzedanych egzemplarzy w tak małym kraju jak Czechy!) i jest chyba najlepiej sprzedawaną czeską autorką.

Jej książki można uznać za wypoczynkowe.

Prawdziwymi ich bohaterami są ciało i biust.

Dzięki temu, że występuje w telewizji, ludzie przestali ją brać za prostytutkę.

– Bo zakłada się, że kobieta o dużym biuście jest wyuzdana, a nawet wulgarna – stwierdza.

Halina Pawlowská umie ze swego biustu wypuścić powietrze.

„Drodzy widzowie, byłam raz u koleżanki, która posadziła mnie na tapczanie, gdzie jej siedmioletni synek miał rozłożoną kolejkę elektryczną. Zaraz  zaprotestował, ale koleżanka upomniała go, że ciocia ma prawo siedzieć, gdzie chce. »No dobrze – powiedział malec, wodząc po mnie i po moim biuście wzrokiem. – Uznam to za sytuację, że na tory weszła krowa«”.

Czesi mają niezliczone ilości teorii na temat humoru i śmiechu.

„W śmiechu nie skrywa się nic dla ludzkości” (Teige, 1928); „Humor to trick, za pomocą którego wydarzenie ulega pomniejszeniu, jakbyśmy patrzyli przez odwrócona lunetę” (Čapek, 1928); „Humor to nie jest śmiać się, humor to wiedzieć lepiej” (Vančura, 1929); „Kto się śmieje, pokazuje zęby” (anonim, lata okupacji hitlerowskiej); „Śmiech obraża idiotów, ale mądrych leczy” (Werich, 1968); „W ekstatycznym śmiechu człowiek nie wspomina ani nie planuje, lecz krzyczy do trwającej właśnie chwili świata i nie chce znać niczego poza nią” (Kundera, 1978); „Człowiek śmieje się, ponieważ na więcej go już nie stać” (Kroutvor, 1981); „Humor jest najpoważniejszym przejawem smutku” (Kopecký, 1993). „Świat śmiechu bez humoru – świat, w którym musimy żyć” (Kundera, 2009).

Śmiech uwalnia od strachu przed diabłem, a wyzwalanie się od strachu przed diabłem jest mądrością – wynika z rozprawy o śmiechu w Imieniu róży Umberto Eco – powieści, która swój pierwszy impuls w głowie autora zawdzięcza jego pobytowi w Pradze podczas radzieckiego najazdu. Myślę, że wynika z niej, jak i ze wszystkich innych rozpraw na ten temat, że śmiech to władza. Władza nad tym, z czego się śmiejesz.

Zdaniem Haliny to śmiech nadaje rzeczom właściwą miarę. „Dopiero wtedy – pisze – to, co ważne, ponure i ciężkie, będzie dokładnie takie, jakie ma być”.

Tylko że śmiech pomaga, ale i zakłamuje.

Da się zaśmiać cierpienie, lecz to nie pozwala tak naprawdę zmierzyć się z przykrymi uczuciami.

– Tak. I ja tych uczuć nie chcę – mówi Halina otwarcie.

Zaś sam Havel spytany kiedyś, dlaczego nie należy być zbyt poważnym, odparł, że człowiek poważny jest strasznie śmieszny.

Wkurzacz czeski [David Černy]

Kontakt Davida Černego z Polską zaczął się od tego, że przeczytał rano gazetę.

Czech trafił tam na słowa Polaka, który twierdził, że patriotyzmy są skazane na zanik i że już rozpoczyna się proces korzystania z państw jak z towarów. I że Polak chciałby wybrać Czechy.

David Černy natychmiast odnalazł Polaka [Szczygła?] przez Internet i napisał, że muszą się poznać, bo ma identyczne poglądy. Z tym, że jest czechosceptykiem i chętnie by wybrał coś innego, nawet Polskę.

David Černy to dziś najbardziej znany czeski rzeźbiarz. Przedstawiciel sztuki krytycznej (o czym nie wie, bo w Czechach nie istnieje takie pojęcie). A także wulgarny intelektualista (jak napisała jedna polska krytyczka sztuki), więc Polak zaproponował mu nocleg.

Wrocław za to nie zobaczył Jezusa Chrystusa.

W plastikowych modelach do sklejania części przymocowane są do ramki, od której się je potem odrywa. David Černy zaczął tworzyć takie rzeźby w kawałkach: postacie z pooddzielanymi organami. W wymiarze dwa metry na dwa metry. Tak właśnie powstał Syn Boży –model do sklejania. [z okładki książki]

Nazwał je potem rzeźbami instant, czyli w proszku. (Jezusa instant zakupiło niedawno Muzeum Sztuki Nowoczesnej w San Diego). Poza Jezusem wśród modeli do składania ma też: Ewę, Adama, Gwiazdę Rocka oraz Martwą Zgwałconą Kobietę instant.

W Stanach, gdzie był na stypendium Whitney Museum w Nowym Jorku, pokazał nowy składany pomnik i opatrzył go hasłem: „George Washington instant dla każdego amerykańskiego miasta!”.

Więc oczywiście taki Jezus nie mógł objawić się we Wrocławiu, a żeby nie drażnić Polaków, na wystawie „Przykra sprawa. Czeska wystawa” pokazano tylko Adama i Ewę.

Jego pierwsze słynne dzieło powstało w nocy.

Z grupą kolegów Czech przemalował czołg – którym Armia Czerwona wyzwoliła Pragę – na różowo. Czołg stał przed budynkiem sądu w dzielnicy Smíchov, mimo że było już półtora roku po obaleniu komunizmu. Artysta od razu został niedoceniony, bo chociaż podpisał się na cokole, wszystkie wiadomości telewizyjne podały, że czołg zniszczyli wandale.

Druga metafora wisi do góry nogami.

Łatwo do niej dojść z placu Wacława, czyli z Pól Elizejskich Środkowej Europy. Najpierw musimy stanąć na samej górze placu, pod pomnikiem kroczącego na koniu świętego Wacława, który żył wyłącznie dla Bożej chwały. Jak wiemy, święty Wacław to patron Czech, i kiedy sobie/ to uprzytomnimy, możemy zejść trzysta metrów w dół placu, żeby po lewej stronie wejść do bramy z napisem „Rokoko”. Labiryntem korytarzy z okresu art déco musimy przejść do wnętrza Pałacu Lucerna, zbudowanego przez dziadka Václava Havla, żeby zobaczyć, co Černy zrobił z patronem Czech.

Symbolowi narodowemu zdechł koń. Święty siedzi okrakiem na jego brzuchu. Poza tym wszystko jest identyczne jak na właściwym pomniku.

Trup konia, zawieszony za nogi u sufitu ma wywalony jęzor. Ale – jak podkreślano na inauguracji – jedzie się dalej.

Kiedy rzeźbiarz przyszedł z Polakiem do Lucerny, przyjrzał się po raz n-ty koniowi i jego jeźdźcowi: – Ktoś wisi głową w dół, ale oczywiście wszyscy w Czechach udajemy, że nic się nie stało. Zamykamy oczy.

Sikający to pomnik, którym artysta chciał uczcić wejście Czech do Unii Europejskiej. Basen, do którego dwóch mężczyzn oddaje mocz, ma kształt Republiki Czeskiej.

Penisy są ruchome i jeśli wyślemy SMS-a z jakimś zdaniem na numer podany obok pomnika, to w kilka minut wysikają to zdanie.

– Wszystko zaczyna się od sikania – rzucił David, obmacując członka. – Niemowlę się posika i dzięki temu czuje, że żyje. Sikanie jest przyjemne. Każdy chciałby się zesikać w spodnie, ale mu kultura zabrania. [doprawdy każdy?]

„My, Czesi, nie jesteśmy przewrażliwieni na punkcie honoru i czci” – napisał pewien słynny intelektualista, a pewien ceniony historyk dodał: „Możecie mówić o Czechach jak najgorzej – nie ruszy to ich. Najwyżej potwierdzą, że macie rację. Ale niech się dowiedzą, że benzyna podrożała, usta im się nie zamkną od przekleństw”.

Przed inauguracją Sikających w 2004 roku rzeźbiarz podzielił się nadzieją. „Liczę – powiedział w wywiadzie – że po wstąpieniu do Unii Czesi stracą swoją zapyziałość”.

Wyjaśnił ją tak: „To wieczne drapanie się po pępku napchanym kapustą, knedlami i świniną. Poklepywanie się po ramieniu, jak to im w Nagano, my, chojraki dołożyliśmy. Ta cała niechęć, żeby spojrzeć na siebie z góry i uświadomić sobie realną wielkość tego kraju i jego wagę w światowym kontekście.

Zastanawiam się – David Černy brnął dalej – czy byśmy coś stracili, gdyby nam się tożsamość narodowa rozpuściła?”.

Okazało się, że zna jej składniki

„Niewymieszana, nieciekawa, lekko sknedlikowana, nasiąknięta piwem, nieopalona masa. Czech to wieśniak, który jest chciwy, zachłanny, cwany i przebiegły i trochę tchórz. To by mogła być tożsamość narodowa, prawda? Ale będzie afera, jak ją stracimy” – zakończył, a „Lidové noviny” to wydrukowały.

Dwanaście metrów nad ulicą Husovą na Starym Mieście wisi człowiek w garniturze [Wisielec]. Ma twarz Freuda, ale David mówi, że nie jest to istotne. Prawą ręką trzyma się stalowej szyny, przymocowanej do dachu kamienicy. Nie istnieje w jednej postaci – wisiał już w Berlinie, Sztokholmie, Wrocławiu, Chicago, Londynie, Rotterdamie, Budapeszcie, a teraz wisi i nad ulicą Husa, i w Barcelonie nad placem Catalunya.

– Gdy wisiał w Szwecji, to Szwedzi pisali, że to o Szwedach, Niemcy, że o Niemcach, a Czesi piszą, że jest o Czechach.

Po prostu gdziekolwiek na świecie Wisielec zawiśnie, tam ze swoim obojętnym wyrazem twarzy natychmiast staje się syntezą epoki.

Mięso to dwa apetyczne samochody osobowe w kolorze krwi, zawieszone na wielkich rzeźniczych hakach. Wiszą symetrycznie po obu stronach ściany głównej.

Stacja 5: David Černy ma prezydenta w dupie

Olbrzymie nogi i wypięty tyłek. Pochylony do przodu tyłek ginie w murze na pierwszym piętrze.

 Na podwórku galerii Futura stoją dwa nagie nogotyłki. Obie rzeźby są po to, żeby zajrzeć im w otwory odbytowe. A dokładnej – włożyć tam głowę. Do każdego otworu wchodzi się po drabinie. W odbycie Polak obejrzał film: prezydent Klaus jako siwa staruszka karmi drugą siwą staruszkę – dyrektora Knižáka. A w drugim tyłku na odwrót.

Złoty trabant Davida kroczy przed siebie na grubych bosych nogach. Twór, wysoki na cztery i pół metra, kroczył przez jakiś czas na Rynku Staromiejskim, ale Niemcy podobno tak się go wstydzili, że postanowili go wykupić i ukryć na terenie swojego państwa.

– Trabant miał jaja i zaraz po ustawieniu na rynku ktoś pomalował je na czerwono – powiedział rzeźbiarz, wkładając twarz między pręty płotu ambasady.

David Černy był inicjatorem petycji Z komunistami się nie rozmawia, którą podpisały różne osobistości, ale partie polityczne zignorowały. Postanowił też, że na 1 maja w Pradze – gdy czescy komuniści co roku bez żadnego skrępowania przychodzą z czerwonymi chorągiewkami na wzgórze Letná – ustawi z kolegami aparaturę nagłaśniającą, a z niej wypuszczą niskie dźwięki o częstotliwości 15 HZ przy głośności 200 dB.

Takie parametry powodują niekontrolowane uwolnienie mięśni gładkich, w tym mięśni odbytu.

– To było uwznioślające wyobrażenie: tysiąc obesranych komunistów! – ekscytował się David Černy. Niestety, pomysł groził tym, że mięśnie gładkie puszczą też niekomunistom, więc go anulowano.

[David Černy:] „Dobry komunista to martwy komunista”.

Zamiast przystanku David Černy zaproponował dzisiejszemu Libercowi stół.

Na autobus czeka się pod stołem.

– Na nim jest wszystko to, co ilustruje ciemną historię Liberca – oznajmił rzeźbiarz.

A więc: przewrócony żydowski świecznik, bo tu faszyści spalili pierwszą synagogę w Czechosłowacji. Niemiecki kufel na piwo i czeski kufel na piwo. Muchołówka w dzbanku, bo Liberec ma w ogrodzie botanicznym największy czeski zbiór roślin mięsożernych. Muchy, które roślina wabi, maja na główkach hitlerowskie hełmy. Na talerzu – odcięta ludzka głowa, w którą wbite są widelec i nóż. To głowa Konrada Henleina. Całość jest ze spatynowanego brązu.

– Wszystko – tłumaczy artysta, sprawdzając, czy nikt nie odspawał żadnej muszki faszystki – wygląda jakby jakieś olbrzymy skończyły przed chwilą obiad. Taka historia ponad naszymi głowami. A pod stołem my, ludziki, sobie czekamy na autobus. Dzieci lubią wchodzić pod stół, to jedno z najbardziej ekscytujących miejsc. Stół dzieci przerasta. Nas, Czechów, wszystko przerasta.

[…] nawet turysta, który był tylko raz w Pradze, może wyjechać z poczuciem, że rzeczywiście to nie jest stereotyp: „Czesi to śmiejące się bestie”.

– Śmiech… – zastanowił się przez chwilę David Černý, biegnąc do stacji szóstej. ­– Przecież musi być jakiś powód do życia – dodał po namyśle.

(Oczywiście powyższe uproszczenie nie dotyczy wszystkich, istnieją Czesi, którzy się nie śmieją, i jest też przypadek specjalny: Václav Klaus. Ma on wyjątkową cechę – uśmiecha się kącikami ust do dołu).

Tu nikt nie lubi cierpieć

Jeżeli ktoś mówi, że nie chce urządzać pogrzebu, bo już ma dosyć tych nieprzyjemnych uczuć, to widzimy jakąś próbę – nie tyle może odwrócenia się od rzeczywistości, ile odwrócenia się od uczuć, jakie ona niesie. Rzeczywistość jest wówczas widziana i niewidziana jednocześnie. Obawiam się, że następuje u nas zatrzymania lub jakaś deformacja rozwoju psychicznego. Bo dla rozwoju ból psychiczny i zdolność jego przeżywania to jakby paliwo.

Znam nawet Polaków, którzy są niewierzący, a chodzą do kościoła. Pan też jest taki przypadek: niewierzący, ale praktykujący? Ci moi znajomi Polacy, to nawet komunię przyjmują, chociaż w Boga nie wierzą ani trochę. Ateiści, którzy chrzczą dzieci – mnie się to w głowie nie mieści.

Nie chcę więcej niż ciszę

Wróćmy jeszcze do przyjaciółek. A więc obie kobiety tak go kochały, że żadna nie był na jego pogrzebie. [popełniły samobójstwo]

Zamiast zakończenia

[…] największy panujący w Europie stereotyp na temat Czechów: że to śmiejące się bestie.

 
 

 Recenzja: Czechów stosunki z Bogiem      Kup książkę