Dorota Wodecka, Mężczyźni rozmawiają o wszystkim, Agora, Warszawa 2010

Zamiast wstępu

Ta książka wzięła się z niedopowiedzeń. Z pytań, których nie zadałam ważnym dla mnie mężczyznom.

Mój zawód jest moim prywatnym alibi do drążenia tego, czego nie mogłam w nich zrozumieć. Czego pragną? Kiedy godzą się na siebie samych? Dlaczego pociąga ich zdrada? Czy potrafią dokonać wyboru i pójść za tym, co ważne? I co jest ważne? Pasja, praca, miłość? Czym jest ta miłość? Czego szukają w kobiecie? I gdzie jest między ludźmi miejsce na samotność?

Andrzej Stasiuk. Facet powinien być śmiertelny

Ale we wsi to za wiejskiego matołka mnie mają. Co to nie sieje i nie zbiera, tylko książki pisze. Niepotrzebne rzeczy robi.

Prawdziwa wolność jest samotnością. Bez poglądów, bez niczego. Pustka. I definiujesz swoją samotność wobec świata, wobec śmierci.

Forsa to żywioł, nie ma co się oszukiwać. Tylko pięknoduchy mówią, że nie jest ważna, bo nie potrafią jej zarobić albo jej nie mają. Ale jak już mają, to zaczynają mówić, że jest fajna.

Długie lata żyliśmy z Moniką w dość malowniczej nędzy. Przez całe miesiące nie oglądaliśmy gotówki. We wszystkich okolicznych sklepach mieliśmy pozaciągane długi na jedzenie. Raz na miesiąc listonosz przynosił przekaz z „Tygodnika Powszechnego” albo z „Gazety Wyborczej” i wtedy się je spłacało.

Przyznam, że z tą kasą jest kłopot. W kulturalnych rozmowach nie istnieje. Nawet ja się na tym łapię, że jak dupek się czuję, pytając, ile mi zapłacą za przyjazd na jakąś literacką imprezę. No ale to mi mija powoli.

Nie przygnębia pana wpisana w pejzaż nieobecność?

– Nie. Wiedziałem, dokąd się sprowadzam. Ale, wie pani, nieobecność, pustka to jest szansa dla potencjalności. To trzeba nieustannie wypełniać wyobraźnią, myślą, własną obecnością. Literacko to jest niezłe miejsce.

Co jest w życiu ważne?

– Szczegóły, detale, prostota. Ta uczuć, krajobrazu, czynności. Spokój.

No i żeby ze stosunkowo niskim poziomem żalu odchodzić. Wiadomo, że zawsze będziemy odchodzili niepogodzeni, ale chciałbym powiedzieć: no, okejos, Panie Boże, w miarę było. Chodźmy.

A co ważniejsze? Rozum czy intuicja?

– Intuicja. Jest ważniejsza niż racjonalizm, namysł, rozsądek.

Adam Nowak. Mężczyźni są do dali, a kobiety do bliży

Nie będąc bardzo długo w domu, zarabiając momentami bardzo dobre pieniądze, powodujemy jednak brak siebie. I te pieniądze, i to zajęcie przynoszące spełnienie, zaszczyty, chwałę, ludzko szacunek i przyjemność są czasami postrzegane jako coś, co rozbija rodzinność. Rozmawialiśmy o ty, że to moje zajęcie na wszystkich działa źle, ponieważ mnie nie ma. Słyszałem: pieprzyć pieniądze, zaszczyty, bo ty masz być. Bo my tęsknimy.

Musiałem poszukać takiego sposobu porozumiewania się z ludźmi, żeby nie zachorować na totalną samotność.

Ty nie masz nic, ja nie mam nic. Bida aż piszczy, a tu decyzja o stworzeniu rodziny, dzieci, kilkoro w planie, ale z czym do ludzi, gdzie, jak, za co? Myślę więc jeśli u źródeł działań leży akceptacja tego, co Pan Bóg daje, to wydarza się tak, jak ma się zdarzyć. I tej akceptacji musiałem się nauczyć.

Bóg nie znosi postawy odbiegającej od podstawowego: „Tak, tak, nie, nie”. Każdy, kto choć raz usiłował kierować się tą zasadą, wie, jakie przynosi to przeróżne, jednocześnie przewidywalne i nieprzewidywalne skutki. Bo radykalność jest piękna. Niezmącona wątpliwościami i wahaniami. […] Człowiek, gdyby umiał kochać bezgranicznie, zobaczyłby niedostrzegalne w odpowiednich proporcjach.

Dziś jeszcze do głosu doszła wypracowana ekonomia obecności.

Co to jest?

– Sformatowanie etapów: szkoła, studia/kariera, czas dla siebie, wakacje (syndrom aktywnych leniuchów), partner (niezobowiązująco), emerytura (długa i bogata). Partner stały – niestały, dziecko z doskoku i w efekcie bałagan kłócący się z planem.

Bo zwykle intuicja mnie prowadzi. I kilka razy mnie zwiodła, ale większość razy nie. I dzięki tej intuicji jestem przekorny. Nie mam tylko dość siły, by wyegzekwować to, co intuicja mi podpowiada. Taki feler.

Eustachy Rylski. Na szczęście dałem się nabrać

Miałem złe doświadczenia ze sobą samym. Wiem, że to enigmatyczne, ale więcej nie będzie.

Starość zaczyna się, jakiekolwiek byśmy dżinsy na siebie włożyli i jaką młodą żonę byśmy zaślubili, po sześćdziesiątce i nie niesie sama w sobie żadnych lub prawie żadnych wartości. Irytuje mnie gadanie, że młodość ma swoje zalety, a starość swoje. Tak mówią ci, którzy jej jeszcze nie zakosztowali, lub tacy, którzy uważają, że każde ludzkie doświadczenie, nawet ostatnie stadium raka, nas uszlachetnia i wzbogaca. To nonsens biorący się czasami z najlepszych intencji. Jedyną zaletą starości jest to, że wiele usprawiedliwia. Mówiąc najdosadniej – nawet robienie pod siebie.

Nie, nie widzę żadnego sensu, piękna ani żadnej prawdy w starości, chorobie, przemijaniu, biedzie, jaka się do nich dołącza. Nie potrafię w niej dostrzec niczego poza nieodległym i przewidywalnym końcem, który jest zawsze katastrofą. W tym kontekście rozpatrywanie spełnienia czy niespełnienia jest ponurą ironią.

Pierwszy raz, wiele lat temu, spotkałem się z pisarzem, który uwiarygodnił moje podejrzenia, że mam prawo nie akceptować tego świata. Nie godzić się na wojny, przemoc, obłędne ideologie, bezduszne religie, chaos, na cierpienie, choroby, przemijanie, śmierć i cały absurd istnienia. Bez względu na to, kim lub czym jest Stwórca, mamy prawo powiedzieć, że nie podoba nam się życie, które nam zaprojektował. I podobnie jak Albert Camus przyznaję sobie prawo do sądzenia tego Absolutu, nawet jeżeli za nim kryje się tylko milcząca kosmiczna pustka. Upowarzniam się do wywrzaskiwania swoich pretensji nawet wobec nicości.

Szlag mnie trafia na te wszystkie niby mądre, olimpijskie zgody; cóż takie jest życie, co nam los niesie, to niesie, przemijanie jest nieuchronne, śmierci nie zawrócisz, taka jest wola Boga, nie wojujmy z opatrznością. Nie wojujmy? A to niby czemu?

Świat doszedł do ściany. Mam wrażenie jego opresyjnego przepełnienia rzeczami, informacją, ludźmi. Jest za dużo, za głośno, za agresywnie. Boję się, że zabraknie powietrza, wody, miejsca. Widzę w nim wiele gorszącego braku, ale jeszcze więcej nadmiaru, tego cholernego rozpasania nierównowagi.

Jakich mężczyzn pan ceni

– Takich, którzy cenią mnie. Reszta nie jest wiele warta.

A czym jest męska przyjaźń?

– Nie nadawałbym jej szczególnej rangi. To po prostu przyjemność przebywania ze sobą.

Jerzy Pilch. Z rozkazu erotycznej wyobraźni

Kiedyś szedłem moją ul. Hożą, jak zwykle oddając się nikczemnym rozmyślaniom, albo raczej nie myśląc o niczym, i miałem typowy dla mnie wyraz twarzy ponurego buca. Naprzeciwko szła elegancka pani w średnim, z mojej perspektywy – młodym – wieku. Mijając mnie, wydała krótki rozkaz: „Szeroki uśmiech!”.

Ale jest pan zuchwały?

– Jeśli facet z roztrzęsionymi rękami, głuchawy, co pół roku potrzebujący nowych okularów jest zuchwały – proszę bardzo. Owszem, zuchwale przechodzę na zielonym świetle – w sensie ścisłym zuchwale, bo teraz zmieniają jak wściekli i na końcu zawsze zuchwały sprint.

Czy w porównaniu z samym sobą – mężczyzną kiedyś 40-letnim – ma pan dziś większe, czy mniejsze potrzeby? Jest w panu owa egzystencjalna rezygnacja?

– Czterdziestolatek nie jest w ogóle ciekawy. Jest za bardzo po stronie niedojrzałości. Nie ma ostrej świadomości, że zdechnie. Ta przychodzi po pięćdziesiątce. A jak się pojawi, staje się dojmująca i warunkuje to, o co pani pyta.

O, to ja nie jestem gotowy, żeby o miłości tutaj…

Pani Doroto, zwracanie się do mnie w liczbie mnogiej jest zaszczytne, ale nie podnosi rangi rozmowy. Ze złości mogę zacząć spełniać pani jadowite oczekiwania, a dobra rozmowa to nie jest spełnianie oczekiwań. Nawet jadowitych.

Zawsze i właściwie we wszystkich dziedzinach byłem outsiderem. Np. jakieś 80 procent wódki sam wypiłem w życiu. Ja uwielbiam sam!

Próżność męska jest zjawiskiem równie stereotypowym, co niepodważalnym.

Jak mawia mój przyjaciel Zbyszek Mentzel: szkło do ręki. Mniej więcej dwa, trzy razy do roku przychodzi szkło do ręki. Stary demon.

I wciąż pan uważa, że życie składa się z kilku kobiet, kilku podróży, kilku pomysłów i kilku zdań?

– Nie. Życie się składa ze złudzenia wieczności i z przerażającej utraty tego złudzenia.

Wiktor Osiatyński. Całe życie na stworzenie miłości

Czasem zresztą niewierność może być częścią wierności.

Można przeżyć przygodę z inną kobietą, pamiętając jednak, gdzie jest kotwica.

Tomasz Stańko. Nie lubię słabych kobiet

Mam pełną szafę ręcznie szytych garniturów. Buty szyte na miarę w Wiedniu i Budapeszcie. Lubię buty i zwracam na nie uwagę. Kiedy dostawałem od Aleksandra Kwaśniewskiego medal zasłużonego dla kultury, tylko ja i Robert Korzeniowski mieliśmy ładne buty.

Nie mam środkowego stanu równowagi emocjonalnej. Przeżywam życie namiętnie, głęboko. Nie lubię płycizny. Ekstrema jest fajna. Lubię się dobrze rozhuśtać. Lubię kontrast między skrajnościami. Mam doły i góry. Niemoc, bezsens istnienia i nagłe przeczucie nadejścia euforii, która da mi coś pięknego, nowego. Da mi nową muzykę. Dla tych paru sekund warto się męczyć w depresji. To są wspaniałe stany! Są ludzie, co lubią żyć pośrodku. Ja lubię raz tam, a raz tu. Z daleka od stada.

Ja czuję się trochę mutantem. Poruszam się na obrzeżach stada, co nie znaczy, że nie czuję się jego częścią. Stado się przerzedza, ktoś zostaje z boku.

Dla takich jak ja jest coraz więcej miejsca w nowych, bogatych społeczeństwach. Tam można egzystować, jak się żywnie podoba. A ludzi, którzy nie mają stadnych cech, jest coraz więcej. Co z tego wyniknie, nie wiem. Ale wiadomo, że to mutanci pchali do przodu ewolucję. Wyrzucony z morza na ląd odmieniec ryby doczołgał się do jedzenia i jeszcze znalazł drugiego i, za przeproszeniem, podupczył. Przedłużył swój gatunek. Swoją odmienność. Zawsze miałem skłonność do odmieńców.

Od mutantów wszystko zależy. Nie od średniej. Średnia jest od produkowania mutantów.

Marek Bieńczyk. Panikuję z nadmiaru uczuć

Myślenie o dzieciach jest zresztą mocno zmitologizowane i zafałszowane, dzieciaci często patrzą na bezdzietnych jak na kaleki, ze współczuciem albo z poczuciem wyższości; bezdzietni mają wpojone poczucie winy. Bo wiadomo, szczęście i pełnia życia, mit spełnienia jego sensu. Ale z drugiej strony mamy inny mit, gnostycki, który ja uprawiam, mówiąc o odmowie prokreacji jako akcie odwagi.

Samo odbijanie piłek panu nie starcza?

– Dzięki temu przebijaniu, które swą długością przewyższa inne gry rakietkowe, tenis konstruuje prawdziwą, epicką czasowość, rozłożoną w trwaniu narrację; to ona przynosi największą przyjemność z gry.

Jacek Podsiadło. Z torbą cebuli na drogę

To był rodzaj poczty literackiej: ludzie przysyłali mi swoją twórczość, a ja musiałem im tłumaczyć na łamach, że nie są grafomanami. Robiłem to na kolanie i ulżyło mi, że się już skończyło.

Z „Tygodnika (Powszechnego)” odszedłem sam, bo mi tam cenzura teksty zatrzymywała.

Aktualnie zarabiam 175 zł miesięcznie w miesięczniku „Znak”. Ponadto czasem mam jeszcze spotkanie autorskie, to wpadnie parę stów, albo obiecam napisać książkę i wezmę zaliczkę z naiwnego wydawnictwa… Mam też aż dwie karty bankowe, więc tu debecik, tam kredyt odnawialny i jakoś się to kręci.

No i ma pan dwoje dzieci. Nie nakarmi ich pan wierszem.

– Na razie nie ma co się martwić. Żyję z oszczędności mojej kobiety i spokojnie wystarczy nam jeszcze na trzy miesiące, ale czuję, że przedtem wytryśnie jak zwykle gdzieś w okolicy nowe źródełko dochodów.

I raz na trzy lata dzwonię do niego i mówię: „No, Bodek, zaproście na obiad, bo coś by się zjadło”. A on zwykle odpowiada coś w tym rodzaju, że świetnie się składa, bo akurat ma dużo cebuli, a całkiem niedawno widział w lodówce jajko. No to przychodzę, a tam już Dobromir nasmażył kotletów cebulowych, przyprawionych, panierowanych i w ogóle. I jeszcze mówi do żony: «Kochanie, a może byśmy w tym miesiącu zamiast płacić za telefon kupili trochę piwa, bo kolega przyszedł». W efekcie wychodzę od nich najedzony, napity i z torbą cebuli na drogę.

Szlag mnie trafia, kiedy jakiś dziennikarz odważy się zapytać zza woalu, dlaczego prostytuują swój talent, a oni odpowiadają, że robią to dla rodziny, bo „muszą zapewnić godne życie swoim dzieciom”. Czy w ten sposób chcą mi powiedzieć, że skoro nie zarabiam dziesięciu tysięcy miesięcznie, to moje życie nie żyją godnie?

Ja usilnie się staram trafić w taki złoty środek: żeby nie żyć w biedzie, ale też nie dawać ciała dla pieniędzy.

Sokrates mawiał, że zdumiewająca jest liczba rzeczy, bez których potrafi się obejść.

A tragedią w tym kryzysie są rozdmuchane potrzeby ekonomiczne. Ale ludzie sami sobie zgotowali ten los.

Nieraz mi się w życiu wszystko waliło, ale też wiele razy coś mi z nieba spadało. Tak po prostu się dzieje, trzeba to przyjąć i nie robić z tego tragedii.

Ważniejsza od oszczędności jest pewność, że życie to coś więcej niż zarabianie pieniędzy. Tylko trzeba poczuć to życie, przeżyć coś niezwykłego. Dla mnie takim niezwykłym, najpiękniejszym przeżyciem był włóczęgowski okres mojego życia, kiedy zdarzało mi się doświadczać nędzy krańcowej i pędzić żywot kloszarda. I co mi teraz może jakiś kryzys? Dla kogoś, kto sypiał na dworcach i klatkach schodowych, dwa pokoje w bloku już zawsze będą wspaniałym apartamentem.

Jak człowiek mógł się utwierdzać w przekonaniu o własnej wartości jeszcze nie tak dawno? Na przykład pracą, której efekty były widzialne.

Ale od zawsze uważam, że praca fizyczna powinna być lepiej opłacana niż praca umysłowa. Dlatego korzystając z okazji, że jestem w gazecie, postuluję, żeby ująć pisarzom, a dodać robotnikom.

Poeta nie może wziąć dużego kredytu, bo nie może okazać w banku papieru od Pana Boga, który go zatrudnia.

Fakt, kiedyś lekkomyślnie założyłem, że jako poeta umrę tragicznie i młodo, bez długiego chorowania, i że w związku z tym nie ma powodu, żeby ZUS na mnie zarabiał. Teraz zanosi się na to, że będę żył sto lat. Ale wiem już, że większość chorób można leczyć intensywnym bieganiem czy kopaniem piłki, więc na tym będę opierał swą nadzieję trwania w zdrowiu, którego i pani życzę.

Michał Rusinek. Pauza na ciało

Myślę, że tak naprawdę najbardziej podniecającym organem i u kobiet, i u mężczyzn jest mózg. Błyskotliwa rozmowa czyni cuda.

Mikołaj Mikołajczyk. Nagość jest moim kostiumem

Nie boisz się, że na starość zostaniesz bez tańca i bez rodziny?

– Tańczył będę nawet z ośmioma dychami na karku. W tańcu nie chodzi tylko o sprawność techniczną czy fizyczną. Równie dobrze mogę samymi palcami tańczyć, tworząc taki koncept, że cała uwaga widza skupi się na nich. Nie potrzeba odrywać się od ziemi pół metra, by zatańczyć. A rodzina? Na razie nie chcę o tym myśleć.

Praca jest cudownym lekarstwem na niemyślenie.

Tomasz Różycki. Niech tam sobie czasem tęskni

Nie czarujmy się – pisze się po to, żeby podrywać panienki, prawda?

Co jest trudne w relacji kobieta – mężczyzna?

– Ech… Mówienie o tym. Mówienie o tym to męczarnia.

Tomasz Sikora. Jedynie wrażliwość mam osobną

Prawie w ogóle się nie golę. Nienawidzę tego, bo to wymaga patrzenia na swoją gębę przez 15 minut dziennie. I lawirowanie tak, żeby broń Boże krew nie płynęła. Po cholerę?! Ja wiem, że kobiecie trudno to sobie wyobrazić, ale naprawdę codziennie rano jest tyle fantastycznych rzeczy do zrobienia, że tracenie kilkunastu minut na golenie się jest chore (śmiech).

Jan Miodek. Żeby kobieta była świąteczna

Jak mężczyzna mówi, że kocha?

– A wie pani, co to znaczy?

Kochać znaczy dotykać. Bardzo piękna etymologia słowa, czyż nie?

Zawsze ufałem intuicji.

Krzysztof Czyżewski. Warto pozwolić życiu mówić

Czego jeszcze potrzeba?

– Cierpliwości i zaufania do intuicji, która nas gdzieś przywodzi. Trzeba nauczyć się czekać i dorastać powoli. Nie można mieć od razu tego, co się objawia w szczelinie istnienia. Warto pozwolić życiu mówić.

Sztuka życia, którą zdobywamy, dojrzewając, jest sztuką powracania z kolejnych podróży, w których zbieramy nowe doświadczenia, przekraczamy siebie, wykraczamy poza znany nam horyzont.

Rzecz nie w tym, czy ma się dom, czy nie, lecz w tym, jak on jest zbudowany. Tutaj nieopodal, w starowierskiej wiosce Gabowe Grądy, żył jeden z moich ukochanych starców, Diementij Filipow, który przez całe życie był cieślą i traczem. Pamiętaj – powiedział mi kiedyś – nie jest sztuką zbudować sobie dach nad głową, sztuką jest zbudować taki dach, który nie przesłoni nieba.

Robert Konieczny. Jechałem do zupełnie obcej kobiety

Byłem wtedy utrzymankiem mojej kobiety. Nic nie miałem, tylko samochód. […] Żartowaliśmy sobie z tego, że jestem na utrzymaniu Patrycji, nie czuliśmy niepokoju. Mimo że niektórzy patrzyli na ten układ co najmniej z dezaprobatą, bo facet na utrzymaniu kobiety to wstyd. Jakiś nieporadny niezdara, który nie utrzyma rodziny. Ale Patrycja rozumiała, że ja robię specyficzne rzeczy, na które nie ma od ręki nabywców. Wierzyła we mnie.

Pan wierzy w horoskopy?

– Pani się śmieje, że to bzdura? Też się kiedyś z tego śmiałem. Aż wpadł mi w rękę „Horoskop na każdy dzień” przedwojennego astrologa Jana Starży-Dzierżbickiego. Otwieram na dacie moich urodzin, a tam wszystko się zgadza!

Co się zgadza?

– Wypisz, wymaluj o sobie czytałem: odważny, impulsywny, ambitny, niezależny.

Duża aktywność umysłu i ciała oraz silne namiętności. Różni się w zdaniu z otoczeniem. Niezwykle wrażliwy, niespokojny, dążący do wolności. Ze swoimi talentami może być dobrym architektem

Przyznam, że dostałem takiej korby na punkcie tej książki, że jak kogoś poznawałem, to po jego dacie urodzin sprawdzałem w niej, kto zacz.

Kobieta jest bardziej predysponowana do macierzyństwa niż mężczyzna.

Marcin Świetlicki. Sam od razu jestem połowiczny

Człowiek jest młody, jeżeli ma przyszłość, a ja o swojej myślę jako o pustyni. Jest dla mnie kompletnie nieciekawa. Nic fascynującego już sobie nie wyobrażam. A skoro przestałem sobie wyobrażać, na nic już nie czekam, to myślę, że jestem stary.

Kiedy pan przestał sobie wyobrażać?

­– Parę lat temu. Nie z powodu życiowych wydarzeń, tylko ot tak, po prostu. Upływ czasu, charakter. Poza tym do mojej roli społecznej przynależy smutek.

Tylko dlatego, że nie macie klucza do skrzynki nie płacicie rachunków?

– Nie płacimy, bo rachunek jest w skrzynce.

Nie mam domu, w którym mógłbym się osadzić, ten wynajmujemy. Nie mam pracy, zarabiam od czasu do czasu, nie mam pewności, że za miesiąc dostanę od kogoś jakieś pieniądze. Nie mam dowodu osobistego, telefonu komórkowego i telewizora. I prowadzę bardzo niehigieniczny tryb życia.

Żadnego mojego kontaktu z jakimkolwiek mężczyzną nie nazwałbym przyjaźnią. Często bywam wspólnikiem, ale to nie przyjaźń.

Mężczyzna z papierosem to jest ktoś! Od razu widać, że umrze na raka, że nie dba o siebie. Taki rys tragiczny.

Problem polega na tym, że myślałem, że jestem brzydki i nieciekawy, ale czułem, że będę wiecznie młody. Moi rówieśnicy szybciej ode mnie zaczęli się starzeć, widziałem wielu starych mężczyzn, którzy byli w moim wieku. Myślałem, że mnie to nie dotknie. I nagle im dorównałem.

Najgorsze jest to, że ludzie mają do mnie pretensje, że się zestarzałem. Widocznie wyczytali we mnie jakąś obietnicę, że umrę młodo, a tu ciach, nie umieram. No, starzeję się. Mogę na siłę jakieś próby podejmować. Na siłownię chodzić albo prowadzić zdrowy tryb życia, ale po to, żeby siebie samego oszukać, śmierć oszukać, nie wiem, czy warto.

Ignacy Karpowicz. Poszedłem spać jeszcze zakochany

Szczerze mówiąc, mam dość doświadczeń w temacie miłość. Miłość to, miłość tamto. Wiem już, jak wygląda. Cudownie i tak dalej. Dziesięć rund i po tobie. Napisałem o tym.

Do słowa „koniec” nie pasuje przymiotnik szczęśliwy. Do słowa „koniec” nie pasuje żaden przymiotnik. Koniec to koniec. I kropka. Happy end to wymysł popkultury, a wcześniej chrześcijaństwa. Trzeba było śmierć Jezusa przerobić w coś mniej drastycznego, osłabić wstrząsającą wymowę tej śmierci. No więc go wniebowstąpiono. I ma pani swój happy end. Zadowolona?

I pewnego dnia, co pamiętam jak dziś, poszedłem spać jeszcze zakochany, a obudziłem się niekochający.

Nie zdarzyło się nic, żadna zdrada czy inne pierdolety, ale wiedziałem, że to koniec. […]

Co się stało tamtej nocy?

– Mogę to sobie racjonalizować na rozmaite sposoby, tylko że ja nie wierzę w te wiedeńskie kawiarnie. Ma pani ochotę spróbować ciasteczka Dr. Oetkera, to jest Freuda?

Już po prostu wiem, że nie potrafię długo wysiedzieć w tym samym miejscu. Przyznaję, może ze strachu. Bo kiedy wydaje mi się, że jest miło i bezpiecznie, to prorokuję, że może przyjść zły czarownik, który mi to rozpierdoli. Wolę więc sam. Być sam i sam rozpierdalać. Taka Zosia Samosia jestem.

Polski intelektualista płci męskiej musi raz pójść do burdelu i zaprenumerować „Zeszyty Literackie”. „Zeszyty Literackie” na całe życie, burdel raz.

Nie można żyć tylko w tym wysokim świecie. Potrzebny jest taki kop, coś, co ściąga na dół. Andrzejewicz należy do najlepszych sztabek ołowiu na rynku.

A jakby ktoś tak mówił o pana książkach, to chyba nie byłoby panu miło?

– Ależ proszę pani! Ja marzę o tym, by napisać najgorszą książkę świata. Gombrowicz marzył o napisaniu najgorszej książki świata. To jest wspólne marzenie pisarzy. Marzenie wstydliwe. Bo powala nie tylko to, co jest piękne i wzniosłe. Pośliznąć się można i na psiej kupie. Trochę głupio, ale leży się na chodniku tak samo, jakby się upadało na widok najpiękniejszej kobiety świata.