W warunkach zupełnej wolności. Andrzej Sosnowski o poezji4. Moment pozytywny, metoda twórczaJaki byłby w takim razie program pozytywny Andrzeja Sosnowskiego? Czym miałaby być poezja uwolniona od „jakichkolwiek poprzedzających ją zobowiązań międzyludzkich”?
Nie będzie żadnym odkryciem stwierdzenie, iż podobny „manewr” stosuje także Sosnowski. Wiersz może być zatem „przedsięwzięciem epistemologicznym”, „wycieczką w nieznane”, poszukiwaniem „jakiegoś innego języka”, które odbywa się pod przymusem dwojakiego rodzaju:
Można „popchnąć wiersz w stronę świata, czy wręcz umieścić go w samym środku słyszenia, mówienia, śnienia, przeżywania”, co poeta nazywa „spuszczaniem języka ze smyczy”, co można także osiągnąć poprzez „zastosowanie jakiegoś krępującego rygoru formalnego” [s. 43].
Chodzi więc o to, co „często twórcy opisują nie jako doświadczenie robienia czegoś, ale jako pozwalanie, by coś się stało”[1]. Strategia Sosnowskiego także pod innym względem przypomina jego interpretację metody twórczej Ashbery’ego. On także pisząc wiersz, równocześnie kwestionuje „samą możliwość pisania «o» czymkolwiek bądź”. Jego wiersz nie chce być „o” czymś, chce tym czymś „być”:
Jest to znów zbieżne ze stanowiskiem Attridge’a (a po drodze i Benjamina):
Praktyka poetycka Sosnowskiego znów zatem idzie pod prąd i czyni właśnie zadość powyższej konstatacji, konsekwentnie uchylając się od orzekania, stwierdzania i informowania.:
Tekst niekoniecznie zatem musi być komunikatem, przekazem:
Nie istnieją żadne odgórne powinności ani normatywnie ustanowione cele literatury: „nie ma żadnej sankcji [dla pisania], oprócz samego pisania” [s. 98]. Tak uwolniona od wszelkich zobowiązań poezja podlega wyłącznie własnym algorytmom działania, konstruując formy „które podlegają bardziej logice poetyckiej niż jakiejkolwiek innej, gdyż nie ciąży na nich obowiązek narracji, lecz obowiązek rytmu i asocjacji” [s. 61]:
Proceder artystyczny Sosnowskiego polegałby zatem na nieustannym doprowadzaniu poezji, poprzez „serię zniszczeń” [s. 66], do granic możliwości reprodukcyjnych, które dawałyby jakąkolwiek szansę na „obiecująca kontynuację” [s. 128], i zaczynaniu wszystkiego od nowa:
Po „serii zniszczeń”, „zamknięć” i „katastrof” („naturalnie mówię o katastrofie, z której wychodzimy jeszcze z głową na karku”, s. 106) pojawiają się nowe możliwości pisania „po potopie i po tęczy”, „okazuje się, że od tego momentu można już pisać dalej (stąd słowo „nareszcie”) w warunkach zupełnej wolności i w całkiem zmienionej scenerii, dość trudnej, bo dokumentnie porozbijanej” [s. 106]:
Cały zatem program pozytywny poety polegałby na wymuszaniu pojawienia się nowych możliwości „powiedzenia czegoś inaczej”, „w warunkach zupełnej wolności”, możliwości tworzenia „pewnego rodzaju fantastyki poetyckiej”, „wierszy, które w jakiś bardzo przygodny sposób łączą się z życiem lub jego okolicami”. „Przygodny” nie oznacza, że nieistotny. Określenie to wydaje się zresztą kluczowe dla zrozumienia tej poetyki, której moment pozytywny dlatego nie może być precyzyjnie określony, że to, czego się szuka, nie jest z góry założone, lecz zdane na przygodność właśnie. Nie jest więc oczekiwaniem „na” coś określonego, na jakiś konkretny efekt (na przykład na własną arcydzielność) czy „odkrycie”. To raczej „wycieczka w nieznane”, „kwestia inwencji, przygody, awanturniczości”, ale też balansowanie na skraju przepaści, podróżowanie do granic sensu, w pobliże Realnego i das Ding – Rzeczy, która opiera się symbolizacji i „zawsze powraca na swoje miejsce”[3]. [1] D. Attridge, Jednostkowość literatury, dz. cyt., s. 16. [2] Tamże, s. 90-91. [3] Zob. S. Žižek, Miłość dworska, czyli kobieta jako Rzecz, w: Žižek. Przewodnik Krytyki Politycznej, dz. cyt., s. 257 oraz tegoż: Widmo ideologii, tamże, s. 365-366. | |