W warunkach zupełnej wolności. Andrzej Sosnowski o poezji

3. Krytyka literatury

Tymczasem podobnie jak dominujący dyskurs krytyczny, tak i sama twórczość literacka jest według Sosnowskiego zorientowana zdecydowanie konserwatywnie i lubuje się w spetryfikowanych przez tradycję i instytucję literatury formach, tym samym petryfikację tę utrwalając: „Można powiedzieć że poeci / ukamienowali poezję / słowami”[1], czytamy w wierszu Tadeusza Różewicza.

  • Nie da się wykluczyć „epifanicznej efemeryczności” z życia, bo ona się po prostu zdarza, natomiast sposób jej użycia przez poezję i sposób jej odbioru przez czytelniczą postpoezję powodują, że „kropelka wody drżąca na krawędzi liścia” jest czymś, co należy całkowicie zdmuchnąć z powierzchni ziemi [s. 166].

Nic też dziwnego, iż w tej optyce bardziej wartościowym poetą od Czesława Miłosza, jednego z filarów struktury  dominującego dyskursu, okazuje się na przykład Darek Foks:

  • Poszukajmy sensacji i zajmijmy się kimś młodszym, Darkiem Foksem, którego Wiersze o fryzjerach to książka w dużej mierze, w tym właśnie sensie, uciekinierska. Na przykład „Sarajewo w ogniu” – tutaj natychmiast nasuwa się porównanie tego utworu z wierszem Czesława Miłosza „Sarajewo”. Wiersz Miłosza w sposób bardzo czytelny lokuje się w tradycji polskiego mówienia o katastrofach i nawiązuje do dykcji biblijnej, a wiersz Foksa, mówiąc o tym samym, niezwykle przenikliwie i przebiegle stara się wywikłać z tej nieco już zużytej i podejrzanej ponadczasowej uniwersalności. I oczywiście to wiersz Foksa robi wrażenie, bo wiersz Foksa uderza w nowy ton, a wiersz Miłosza został jakby napisany przez program [s. 27].

Idiom „uciekinierskiej” poezji Foksa, niemieszczącej się w „programowych” standardach ustanowionych przez „wielkiego Innego” (społeczno-symbolicznego uniwersum), przeciwstawiony jest standardowemu wierszowi Miłosza, po którym z góry wiemy, czego się należy spodziewać, zgrabnie wpisującemu się w równie standardowy „horyzont oczekiwań”. Dlatego też wszystko, co w najnowszej literatury najciekawsze – nowe, nieprzewidywalne, oryginalne, owa „rozmaitość wspaniałych rzeczy”, o jakiej mówi Sosnowski – „zawsze jest w cieniu jakiegoś wyraźnie zarysowanego nurtu przewodniego” [s. 56].

         W pełni zrozumiała w tym kontekście wydaje się awersja poety do fabulacji i mimetyczności w literaturze:

  • Myślę, że wynika ona ze zniecierpliwienia tym, co pojawia się pod piórem w rezultacie narracji, czy też operacji mimetycznych. W gruncie rzeczy to znużenie narasta, w miarę jak rośnie przewidywalność, z której trudno się wyplątać, jeśli przynajmniej częściowo nie odda się inicjatywy językowi, a on sam chętnie stroni od nie swoich, niezależnych od niego przygód – spójność typu fabularnego jest tylko jedną z wielu zabawek języka. Może nużyć służebność języka wobec kwestii, które ponoć widzi się niezależnie od języka, które udają pozajęzykową niewinność, sytuując się po stronie prawdziwego, podobno narracyjnego i przedstawialnego życia [s. 62].

Podobnie mają się sprawy z nazbyt intensywnie uobecniającą się w wierszu konwencjonalnością, uniemożliwiającą pojawienie się w nim jakichkolwiek istotnych znaczeń i sensów, przekształcając go w pustą formalną wydmuszkę, jak to się często zdarza na przykład w tak zwanej „poezji konfesyjnej”:

  • bardzo wiele z tych wyznań miało formy tak doskonale konwencjonalne, że trzeba uznać je za maski, albo nawet – jak powiedziałeś – ściany, coś zarazem uniwersalnego, anonimowego i nieprzeniknionego. To nie są rzeczy konfesyjne. […] A „wyciągnięcie ręki” w obrębie takiego kodu przypomina podanie ognia komuś z widzenia znajomemu na przyjęciu, na którym szczęśliwie wolno palić. […] Buntuję się przeciwko takiemu ograniczeniu, które pojawia się w związku z kategoriami komunikowalności czy zrozumiałości, z tym, co przed chwilą powiedziałeś o pomaganiu [czytelnikowi w nawiązaniu komunikacji z autorem – przyp. G.T.] – zgoda, można pomagać w tym czy w tamtym, ale zawsze chodzi o coś innego niż takie pomaganie, czy nawet w ogóle wzajemne komunikowanie się[2]. Myślę, że poezja jest z góry wolna od jakichkolwiek poprzedzających ją zobowiązań międzyludzkich [s. 80].

Tworzenie oznacza bowiem wyzwalanie się z uprzedmiotowiających jednostkę zapędów „wielkiego Innego”. Twórczość ze swej istoty sprzeciwia się bezrefleksyjnemu przyswajaniu gotowych wzorów kultury (scenariuszy) i biernej adaptacji do zastanej struktury symbolicznej, czyli zmityzowanej organizacji rzeczywistości, wyznaczającej określone miejsce odpodmiotowionej, sprowadzonej do własnej idiokultury jednostce oraz jej zasadniczo nie-twórczym wytworom.

Czytaj dalej


[1] T. Różewicz, Lawina, w: tegoż, Wyjście, Wrocław 2004, s.11.

[2] W podobnym duchu Attridge: „Literatura wydaje się w ostatecznej analizie zawsze czymś więcej niż kategoria lub byt, za który się ją uznaje (pisanie, które ma określone instytucjonalne funkcje, lub pisanie jako określona relacja wobec prawdy) i wydaje się czymś wartościowym z powodu czegoś innego niż różne osobiste lub społeczne zalety, które się jej przypisuje. To „coś więcej” lub „coś innego” pozostaje jednak niejasne, mimo iż podejmowano wiele prób, aby to określić. Jest tak, jak gdyby językowe i intelektualne zasoby naszej kultury, uznając znaczenie właściwości, procesu lub zasady, którym termin „literatura” i jemu pokrewne daje świadectwo, nie potrafiły umożliwić bezpośredniego dostępu do nich”. D. Attridge, Jednostkowość literatury, dz. cyt., s. 18-19.

Czytaj dalej


1     2     -     4     5     6     7



Trop w trop. Rozmowy z Andrzejem Sosnowskim