W warunkach zupełnej wolności. Andrzej Sosnowski o poezji

7. Konkluzja

Poezja Sosnowskiego celowo i odważnie, oraz z żelazną konsekwencją, wikła się w swoją (auto)ironiczną świadomość: „rzeczy napisane wymuszają coś nowego” [s. 128], co jako „nowe” nie może ostać się na dłużej, wymuszając znów coś nowszego i tak bez końca. Nie chcąc powtarzać tego, co już zostało powiedziane, jest nieustającą próbą przekraczania własnych możliwości i ograniczeń. Próbą w pewnym sensie beznadziejną. „Z ironią jest taki kłopot, że ona może być jedynie destruktywna, to znaczy: nie może niczego na dłużej ustanowić [s. 191][1]. A przecież „zawsze chodzi o to, by na dłużej pojawić się po jakiejś drugie stronie, odnajdując tam coś innego niż tak zwana śmierć” [tamże]. Chodzi zatem o to – ni mniej, ni więcej –  by pokonać codzienną śmierć literatury.

Na czym jednak miałoby polegać owo „pojawianie się na dłużej po jakiejś drugiej stronie”? Przypomnijmy: dzieło sztuki jest żywe o tyle, o ile nie zostało (jeszcze) w pełni przyswojone (bo nie przypomina tego, co do tej pory napisano), czyli sprowadzone do tego, co znane. Im dłużej zatem pozostaje w stanie nieprzyswojenia  – „po drugiej stronie” właśnie – tym dłużej odbierane jest jako twórcze: nie mieszcząc się w strukturze społeczno-symbolicznego uniwersum, stymuluje poszerzanie horyzontów rozumienia i odczuwania. Jak mówi Sosnowski, „najbardziej lubię czytać rzeczy «nadające mi kompetencje, których nie posiadałem» [J. Derrida – przyp. G.T.]. Na inne trochę szkoda czasu” [s. 64]. Chodziłoby zatem o wspomniane na początku balansowanie pomiędzy całkowitym odrzuceniem przez kulturę, czyli wykluczeniem jako nieprzyswajalnej, konstytuującej twórczość inności – a całkowitym zredukowaniem jej do tego samego. Taki byłby się najogólniejszy kontekst wyjaśniający dla „legendarnego hermetyzmu tej poezji” [s. 5], o którym wspomina we wstępie redaktor tomu, Grzegorz Jankowicz.

  • Materialność języka poetyckiego oznacza chyba przede wszystkim jego nieprzekładalność, która nie musi się z miejsca przekładać na „hermetyczność” czy „niezrozumiałość”. Jeśli „sens chwieje się w posadach”, to chodzi głównie o parafrazę, wykładnię, lekcję, o wymowę tak zwanego przesłania. O transmisję sensu wiersza poza wiersz. Sens, o którym mówisz, jest jak moneta w obiegu. Przywykło się myśleć o sensie jako o czymś, co daje się wypowiedzieć w wielu różnych językach, czyli przywykło się myśleć, że istnieje jakieś uniwersalne miejsce, przypominające kantor wymiany, gdzie spokojnie obraca się sensami, wymieniając jedną twardą walutę na inną, owszem, wprawdzie rzeczywiście na inną, lecz co do ostatecznego znaczenia mniej więcej taką samą. Wydaje mi się, że wiersz stawia opór takiej cyrkulacji, że nie daje się w ten sposób upłynnić, że taką płynność może tylko szczęśliwie utracić. […] Można by jeszcze podejść do kwestii od strony takiego zdania Wallace’a Stevensa: A poem must resist the intelligence almost successfully, czyli, mniej więcej: wiersz musi stawiać opór inteligencji niemal do samego końca. Aby nie było powrotu do takiego czy innego wyrazu sprzed wiersza, bo sam wiersz nie jest przekładem czegoś, co istniałoby zawczasu [s. 185].

Gra idzie zatem o jak najdłuższe – lecz nie „wieczne”, bo tylko niemal do samego końca –– pozostawanie w stanie nieprzyswojenia i zakłada raczej zmiany w strukturze samej kultury niż asymilację w ramach istniejącego paradygmatu. W tym właśnie sensie możliwa byłaby „pewnego rodzaju radość z końca sztuki, radość z sytuacji, w której będzie można ogłosić niemożliwość pisania, koniec wszystkiego” [s. 83]. Poeta jednak natychmiast zaznacza:

  • Dla mnie jest to dość abstrakcyjne, ponieważ gusta mam raczej staromodne. Myślę, że jeszcze długo będę mógł czytać wiersze i mówić, że coś mi się nie podoba, a coś innego podoba. A nawet po cichu twierdzić, że coś jest poezją, a coś nie jest. Bez większej troski o stopień i rodzaj zaangażowania, czy też obecności autora [s. 84].

Sosnowski bowiem, cokolwiek wbrew ironicznej i dekonstrukcyjnej logice, zakłada przerwanie procesu wątpienia i nieustannego kwestionowania znaczeń, nadając kolejny sens „pojawianiu się na dłużej po jakiejś drugiej stronie”:

To co jest „dekonstrukcyjne” w poezji, ostatecznie chyba z dekonstrukcją trochę jest na bakier, bo dekonstrukcja chciałaby być nieskończona, a poezja zawiera zazwyczaj tylko jakiś moment dekonstrukcyjny, który jest jednym z tych gestów tanecznych i ironicznych: czasem musi pojawić się taki moment, żeby wiersz mógł się otrząsnąć z rozmaitych pokus poczciwości. Ale przypuszczam, że to nie jest ostatni moment, że to nie jest ostatnie słowo wiersza. Kiedy wiersz poczuje się cokolwiek swobodniej, niezagrożony przez pościg poczciwości, to wówczas zaczyna się autonomizować jako materia, jako fakt językowy, jako brzmienie, jako zdarzenie, które traktuje siebie dość afirmatywnie i substancjalnie. Wówczas wiersz siebie nie niszczy, wówczas sam jest dla siebie budujący – ewentualnie rozmontowawszy to czy tamto, stara się jednak, być może w sposób całkiem beznadziejny, pojawić jako całkiem pozytywne zdarzenie językowe, jako coś, co po prostu jest, jako pewnego rodzaju realna obecność [s. 165].

 

Grzegorz Tomicki



[1] Por.: „Sama w sobie ironia otwiera ciąg wątpliwości, kiedy tylko jej możliwość przyjdzie nam do głowy, i nie ma właściwie żadnego powodu, by przerwać proces wątpienia w jakimkolwiek bądź punkcie na drodze do nieskończoności. [...] Zatem to nie ironia, tylko pragnienie jej zrozumienia kładzie kres temu łańcuchowi”. W. Booth, A Rhetoric of Irony, [cyt. za:] P. de Man, Pojęcie ironii, dz. cyt., s. 11-12.


1     2     3     4     5     6    

 
 




Andrzej Sosnowski, Trop w trop